Przez całe liceum byłem z matmy raczej średni i pod koniec 3 klasy sytuacja była podobna. Nie miałem problemu ze zdawaniem, ale w wielu zadaniach miałem pustkę w głowie i odstawałem znacząco od osób z klasy, które regularnie się uczyły. Byłem też wtedy na innym poziomie nastawienia do matematyki, w 3 klasie podchodziłem do zadań na zasadzie „O matko, ale trudne, nie dam rady tego zrobić”.
OGROMNY, z poziomu 44% na próbnej do 98% na majowej. Oprócz samego wyniku z matmy poprawiłem swoje podejście do nauki, lepszego jej planowania, co przełożyło się na inne dziedziny życia. Zacząłem podchodzić do zadań w sposób: „Niby trudne, ale potrafię to zrobić, bo już to kiedyś robiłem i jak nie pamiętam schematu, to sam go wymyślę”.
Po pierwsze nastawienie, że każde zadanie jest wykonalne, tylko trzeba sięgnąć do pamięci po narzędzia do rozwiązania, a takowe posiadam, dzięki czemu podchodzę do wszystkich testów na studiach z większą pewnością siebie i swoich umiejętności.
Po drugie robienie arkuszy na czas, aby zamknąć się w 2h. Sprawiło to, że na maturze skończyłem arkusz w około 2,5h i miałem jeszcze godzinę, żeby przeliczyć sobie go ponownie w celu wyłapania błędów w rachunkach.
Po trzecie przeplatanie matematyki z innymi przedmiotami, przez co mózg się nie nudzi robieniem 6 arkuszy tygodniowo.
Uważam, że to strata czasu. Osobiście, nie dość, że nie uczyłem się przedmiotów, których nie rozszerzałem, to nawet na nie nie chodziłem, a ten czas poświęciłem na odpoczynek albo naukę tego co ważne. 50% obecności jest mitem, który trzeba wyprzeć ze społeczności uczniów i nauczycieli. Rodzice i nauczyciele tłumaczą uczenie się historii, biologii, chemii czy wosu tym, że trzeba mieć podstawowe pojęcie o otaczającym świecie, lecz można się o nim dowiadywać tego, co nas faktycznie ciekawi w inny sposób, na przykład czytając publikacje popularnonaukowe lub książki, które będą sprawiać nam przyjemność, a nie wywoływać poczucie senności.
Nie, do matury podstawowej z polskiego uczyłem się łącznie 1 dzień, w którym powtórzyłem sobie lektury. Ustne są na tyle proste, że o ile ktoś nie ma problemów z tworzeniem zdań złożonych, to zda je na luzie. Matury, którymi się nie rekrutuję, powinny być zdane, a nie "wymaksowane".
Po pierwsze - zrobić sobie planer na każdy tydzień, w którym rozpisze się, czego danego dnia będę się uczył, nie zapominając o przerwach, sporcie i kontaktach ze znajomymi.
Po drugie - należy przydzielić do aktywności priorytet, te z najwyższym robić w momentach najwyższej energii, a ten z najniższym albo całkowicie usunąć, albo znaleźć sposób na oddelegowanie lub odbębnić, poświęcając minimum czasu.
Zmieniłbym jedynie częstotliwość nauki matematyki. Robiłem ją praktycznie codziennie po jeden arkusz lub x zadań, a po niej uczyłem się innych przedmiotów maturalnych. Jednak po czasie stwierdzam, że lepszą opcją byłoby zajmowanie się matmą co drugi dzień, a w dni kiedy jej nie robię skupienie się na innych przedmiotach rozszerzonych.
Osobiście stosowałem metodę pomodoro, która jest zbawienna przy długich sesjach nauki. Bez tej metody nie wyobrażam sobie uczenia się ani jakiejkolwiek pracy. Poza tym uczyłem się w sposób przeplatany, czyli regularnie powtarzałem materiał sprzed kilku tygodni.
Przede wszystkim narzędzia i schematy do rozwiązania zadań, motywację do nauki oraz, co uważam za najważniejsze, dały mi pewność swojej wiedzy, co zmniejszyło mój poziom stresu do minimum oraz sprawiło, że potrafiłem wymyślić rozwiązanie do zadania w sytuacji, gdy zapomniałem schematu. Stres jest najgorszym wrogiem podczas przygotowań do matury, który należy redukować wszystkimi możliwymi sposobami.
Aktualnie studiuje analitykę gospodarczą na Politechnice Gdańskiej. Moimi radami dla maturzystów będzie w pierwszej kolejności zdecydowanie się, w którą destynację się udać, jeśli chodzi o kierunki studiów i dobrać do tego matury rozszerzone. Gdy to już się zrobi, należy najpierw zaplanować sobie naukę i jak będzie ona wyglądała, a dopiero potem zacząć się uczyć, aby było to jak najbardziej wydajne i efektywne.